Wymiana coolera


Komputer wył niemiłosiernie odkąd go złożyłem. Kiedy jednak przenieśliśmy spanie, wyjec zakłócał spokojny sen rodzinie. Zatem oryginalny cooler dostał wyrok. Zaopatrzony we wspaniały radiator wielkości cegły (Scythe Ninja 2) , z nadzieją wyczekiwałem chwili, kiedy żeńska część nawiedzi dziadków pozostawiając mnie sam na sam ze sprzętem.

Po paru godzinach, ochoczo zabrałem się do wymiany. Pyk-pyk, wajchami odczepiłem intelowski cooler, wyjąłęm go i… choroba, ktoś mi w międzyczasie zwędził procesor! O, jest. Skubany przylepił się do radiatora, drobnostka. Oj, jak bardzo się myliłem.

Próby obracania i siłowania się z prockiem nic nie pomogły. Widać oryginalna pasta termo-przewodząca działa jak klej. Pora na „telefon do przyjaciela”. Piter poradził mi poszukać na internecie. No tak, nic prostszego jak wsadzić bebechy spowrotem, ale niestety, aby wsadzić procesor trzeba podnieść dźwignię, a z podniesioną radiator nie wejdzie. Sytuacja patowa. Na szczęście nie jeden komp w domu jest. Znalazłem. Ktoś poradził, żeby procesor podważyć ostrożnie nożykiem do tapet. Na szczęście mam taki w domu. Zaczynamy operację.

Odczepianie procesora od coolera

Odczepianie procesora od coolera

Nóż w garść i po chwili pierwszy cios zadany. Wbiłem się między procesor a radiator. Walka byka z parowozem i… coś poleciało. Procek odleciał. Hura! Coś jeszcze, chorobcia, krew mi z palucha sika. Zawadziłem o blaszki radiatora kciukiem. Nie-hura. Poszatkowany jakby uciekł spod jajcarni. Woda, spirytus, szukanie plastra i po chwili wracam do roboty.

Co to? Kawałek radiatora został na procesorze? Wycieram i widze „intel….” … no tak, inteligencją to ja się nie popisałem, hehe, wygląda na to, że nie wbijałem się w to, co trzeba. Na procesorze jest mały kawałek blachy, który odprowadza ciepło bezpośrednio. A ja się między niego wbijałem, zamiast nad niego – między blaszkę a radiator. No cóż zobaczymy czy ruszy.

Drugiego procka nie mam, więc instaluję scythe Ninja 2 w ciemno, jak to ninja 😉 Tu też nie było lekko. Nie chciałem płyty głównej wyciągać, więc zasilacz trzeba było wywalić poza obudowę, ale poza tym spokojnie poszło. Odpalam.

Ufff… poszło. Bez wiatraka rozgrzał się do 60 stopni. Słychać wentylator od zasilacza. I tak coś słychać, więc podłączyłem jeszcze wentylator, bo fan-less, czy nie – bez różnicy, a przynajmniej chłodniejszy będzie procesor i tak już wystarczająco przeze mnie zmaltretowany.

Wieczorem zostałem poinformowany, że „tam w kompie coś stuka co chwile”. To dyski. Teraz tylko one hałasują 🙂 Ich wyciszać nie będę. A kiedy rodzinka poszła spać, delektowałem się pracą. W ciszy, z plasterkiem z Kubusiem Puchatkiem na kciuku.

Komentarze nie są dozwolone.