XIX Bieg Powstania Warszawskiego – start


Po obfitym obiedzie u teściów wróciliśmy do domu. Dopiero po fakcie stwierdziłem, że trochę nierozsądne było takie obiadanie się. Wieczorem kupiłem kupiłem bilety autobusowe, spakowałem numer z chipem do reklamówki i już zakładałem buty, gdy nasza najmłodsza latorośl stwierdziła, że też chce jechać kibicować. Bieg miał zacząć się o 20:45 więc nie była szansa, że dziecko nam uśnie po drodze, ale wytrzymało. Tak więc całą rodzinką stawiliśmy się na Konwiktorskiej.

Do końca nie wiedziałem czy biec na 5 czy na 10 km. Trzeba się przyznać, że przygotowań szczególnych nie było, a 10 km w tym roku nie biegałem jeszcze. W dodatku widząc poświęcenie dziecka, brałem pod uwagę że po 5 km pojedziemy sobie rodzinką spowrotem, bo i tak późno będzie, a dobrego czasu na dychę i tak nie będę miał. Zobaczymy jak będzie w czasie biegu.

Załapałem się na końcówkę rozgrzewki, pogadaliśmy trochę z chłopakami i po chwili był start. Bieg, stop, bieg jak to w tłoku, a zaraz za metą niespodzianka – zwężenie. Za chwilę już było szerzej. Niestety kilkadziesiąt metrów dalej znowu zwężenie i znowu mały tłok i stop władowałem się na barierkę co stała w poprzek. Dalej za Bonifraterską już poszło dobrze.

Biblioteka, Pomnik Powstańców Warszawy i już Miodowa. Facet o kulach zasuwał niesamowicie. Ręce miał napakowane tak, że w bicepsie miał chyba więcej niż ja w pasie. Niesamowity hart ducha. Dostał nawet brawa. Zbliżamy się do Krakowskiego Przedmieścia. Czerwone światło. Hmm… pisali że trzeba poruszać się zgodnie z zasadami ruchu drogowego, to co, mam się zatrzymać? Inni biegną to i ja. Kibice okrzykami zagrzewali do walki inni przy pubach patrzyli ze zdziwieniem, komu tak chce się biegać zamiast piwko popijać. Krakowskie Przedmieście tylko śmignęło i już Karowa.

Nie wiem czemu, ale coś mi się ubzdurało, że to jest w okolicy Placu Trzech Krzyży. A to tuż za Bristolem. Wtedy stwierdziłem, że biegnę jednak na 10km. Zamierzałem w tym roku pobiec jeszcze na 10km, więc i tak trzeba będzie zacząć  biegać po tyle, to dlaczego nie zacząć dziś? Jak nie przesadzę z tempem to dam radę.

Karową dosłownie z górki szło, tunel, kawałek prostej i już jestem na Wybrzeżu Gdańskim. Powiało od Wisły chłodnym rześkim powietrzem. Prosta droga a potem zakręt w Konwiktorską. Tam już było pod górkę. Za stacją benzynową zobaczyłem, że jakiś chłopak idzie zmęczony. Zwalniam i mówię mu, „dasz radę, meta tuż za światłami”. Ruszył i biegł już chyba do mety.

Za chwilę słyszę jak dopinguje mi wujek, który nie biegł, bo złamał rękę tuż przed zawodami. Nie powiem, dodaje to energii. Tak więc wpadam na metę, a tuż za nią moje dwie dziewczyny stoją za barierką. Fajnie się biegło, więc pytam czy postoją jeszcze pół godzinki. „Pewnie” powiedziały. No więc buziaka najmłodszej i lecę dalej.

Woda. Dopchałem się do butelki, w biegu odkręciłem i wziąłem łyka. Za chwilę zastanawiałem się „po co ja to wziąłem, przecież nigdy nie biegam z wodą”. Teraz mam problem co z butlą zrobić. Częstuję, ale nikt nie chce. Nie dziwne, też bym nie chciał. Dałe butlę facetowi, co zaganiał do zwężenia.

Żadnych ciekawy wydarzeń nie było po drodze wcześniej, a tu obok Pomnika Powstańców leżą na ulicy z karabinami mali harcerze (zuchy?) i „osłaniają ogniem”. Bardzo mi się to podobało.

Dalej już leciało jak przedtem. Na wisłostracie jedynie powiało mocno i biegło się pod wiatr. Nie dobrze, w dodatku jacyś ojcowie z wózkami z dziećmi mnie wyprzedzili i do tego dyskutują. Mam 48 minut. Eeech, poniżej 50 minut nie będzie więc odpuszczam gonienie. Teraz żałuję. Przeganiam faceta na wózku inwalidzkim. Ciężko będzie miał pod górkę, ale tacy to twardziele. Pod górę już ciężko idzie. Uczepiam się małej grupki. Światła i ostatnia prosta. Hehe, to już koniec? Myślałem że będzie gorzej. Zostało trochę sił na radość i w podskokach wskoczyłem na metę, a konkretnie prawie na tył wozu straży miejskiej. Po co oni tam wjechali?

Dziewczyny stały na mecie. Uściskaliśmy się i potem już szybko idziemy po medal, bo już późno. Córkę na ramiona i lecimy. Po chwili dostałem komplement od żony „ty nawet nie spociłeś się”. Głodny jestem więc na grochówkę jeszcze wpadliśmy. Po chwili dziecko na ręce i w samochód. „Tatusiu, ale ja już póję spać” powiedziała gdy wsadzałem ją w fotelik i zasnęła momentalnie.

Czas miałem taki sobie. Po 5 km 27:40, a na 10 km 54:54. Sądząc po zmęczeniu, teraz wiem, że mogło być lepiej. To chyba przez to niezdecydowanie na ile biec. Następnym razem trzeba decyzję podjąć przed biegiem i dawać wszystko z siebie. Tak czy siak impreza niesamowita i warto było brać udział.

  1. #1 przez SiostraAutora dnia 27 lipca 2009 - 11:20

    Może ten wpis powyżej to tylko fikcja? Gdzie dowody? Gdzie medal?!!!!
    😉

Komentarze nie są dozwolone.